Cicho zastukał do mych drzwi. Otwarłam. Rzuciałam mu się na szyję. Delikatnym gestem odsunął mnie od siebie. W jego spojrzeniu nie widziałam już tego żaru co kiedyś, tylko lód. W powietrzu zawisł niepokój. Mówił powoli i wyrażni unikając przy tym mojego wzroku. Lecz do mnie to nie docierało... odberałam jedynie pojedyncze słowa : " koniec..." "nie możemy..." "musimy..." "przykro mi..." "dziękuję..." "żegnaj...". Nie chciałam w to wierzyć. Szukałam w jego oczach promyka nadziei, dowodu że to tylko jakiś głupi żart. Patrzyłam w nie uparcie. On nie spojrzał w moje ani razu...
Ale to dobry sen...
Bo obudziłam się z niego...